-
nie poddawać się 01 sierpnia 2018, 14:53
Chociaż przez kilka dni było wspaniale (wizyta D i J-W), to okoliczności towarzyszące coraz bardziej biorą górę i już naprawdę zaczynam dostawać jakiejś depresji.Niby fajnie, wakacje, niedługo wymarzony urlop, ALEAle:Deedee chorowała tuż przed przyjazdem gości, a zakończyło się malowniczą wysypką. Aby poznać ponętną nazwę tej wysypki, zapłaciłam 100 zł. I kolejne 150 na leki. Jak już z tego zaczęła wychodzić, powiozłam ją (wczoraj) do Będomina na obóz wędrowny harcerski. Po to, żeby dziś rano zawiadomiła, że znów jest chora. No i sobie teraz wędruje w tym upale, chora, kilkanaście kilometrów.Ale:m też się w końcu załatwił - klimatyzacją i lodem i jeździ do roboty, a jakże, charczącAle:Dexter zaczął w czwartek pracę, żeby w piątek z niej zrezygnować, bo odezwał się w końcu gość z lepiej płatną robotą. Po czym gość znowu przez kilka dni zwodził jakimiś wymówkami. Kryste. No teraz w końcu od dwóch dni pracują razem. Wczoraj wieczorem udało nam się z nim porozmawiać, wnioski niewesołe. Dobrze, że jeszcze w ogóle z nami rozmawia i wtedy przez chwilę mam wrażenie, że zaczynam dostrzegać jego prawdziwe oblicze i uczucia przez tę skorupę, którą widzę na co dzień.Ale:jak zwykle przygotowania do naszego wyjazdu obchodzą tylko mnie. A tak bym chciała mieć kogoś, kto jarałby się razem ze mną tym wszystkim nad mapą. Kto by powiedział, co by chciał zobaczyć lub zrobić tam na miejscu. Ale nie. Sama se wymyśliłam i sama se mogę tę mapę oglądać. O Deedee nie wspomnę, bo albo chora, albo jej nie ma. Do obejrzenia Morderstwa w Orient Expresie zbieramy się już prawie miesiąc.Następna okoliczność towarzysząca to ten upał. Zawsze powtarzam, że nie będę narzekać, bo potem przez następne 9 miesięcy ciągle jest zimno. Ale zaczynają mi się pomalutku pojawiać nad głową dymki z siekierkami i piorunami.I jeszcze do tego wczoraj wieczorem zjadłam loda i potem JAKBY mnie pobolewała lewa część szczęki. Tylko mi jeszcze brakuje jazd z zębami. Dawno nie było.Dziś wieczorem pewnie m będzie zabierał Deedee z obozu, ja mam spotkanie robótkowe, na które WCALE nie mam ochoty.Nie ćwiczę, pomalutku z powrotem tyję.Z pozytywów - spisałam już sobie co mniej więcej trzeba kupić, spakować i ugotować na norweskie wakacje, więc się uspokoiłam przynajmniej pod tym względem. Ostatnie spotkanie organizacyjne robimy 11go, wczoraj zamówiłam grille jednorazowe, dzisiaj K pojechała do hurtowni po naczynia i sztućce jednorazowe. W weekend planuję wreszcie kupić sobie i m spodnie trekkingowe.Na fb ktoś mnie dodał jakiś czas temu do grupy na rzecz chorego Ignasia. Ponieważ straszliwie już miałam ochotę uszyć pettiskirt, to napisałam, że uszyję na zamówienie. Wylicytowano, zamówiłam materiał i do roboty. Jak skończyłam, to postanowiłam poszyć jeszcze z resztek kolorów, które mi zostały jakieś małe spódniczki, może będzie na prezent, może opchnę komuś. Uszyłam pierwszą, biało-błękitno-granatową. I się maszyna popsuła.Na szczęście nie odpuściłam, odkręciłam obudowę, wskazałam palcem małżonkowi, co się popsuło (prawie trafiłam). Zabrał do pracy, dał mechanikowi i wrócił z naprawioną. Uf.Ze względu na chorego m, sypiam w zielonym pokoju, gdzie nie mogę otworzyć okna, bo komary. A i tak jakaś menda się trafiła wczoraj i brzęczała. Schowałam głowę, resztę wystawiłam, powiedziałam "Żryj" i poszłam spać. Nawet niespecjalnie zauważyłam ślady.Obejrzałyśmy z Deedee w końcu Thora Ragnarok. Teraz już przede mną uczta w postaci Infinity war.I męczę tę Rowling (nawet tytułu nie mogę sobie przypomnieć, tak przymuliło mnie gorąco). Nie wiem, czy kiedyś zmęczę. -
Naprawdę 13 sierpnia 2018, 08:28
Naprawdę bardzo bym chciała napisać, że się cieszę, ale nie mam czasu. Nie mam czasu na nic poza myśleniem, planowaniem, kupowaniem i gotowaniem. Nawet udało mi się w zeszłym tygodniu zmobilizować i cztery razy poćwiczyć (przez co miałam jeszcze mniej czasu) - poza środą, oczywiście święto-robótkową. Fajne mam te koleżanki, lubię się z nimi spotykać i powygłupiać. Tym razem spotkanie było w ogródku , pod wielką morelą pełną owoców i papierówką, która dostarczała nam poczęstunek prosto na stół. Przywiozłam futro mojej teściowej, wielkie i ciężkie, które chcemy przerobić na coś użytkowego (bo do noszenia się nie nadaje, za ciężkie). Oczywiście zaczęłyśmy od sesji zdjęciowej w futrze, w 34-ro stopniowym upale.Bardzo bym chciała napisać, że za tydzień napiszę z fiordu, ale pewnie nie będę miała czasu, bo będę chłonąć widoki. Jeszcze trzeba opróżnić pamięć w telefonach, wyczyścić karty pamięci do aparatu...Umawialiśmy się, że popiszemy sobie listy i będziemy się nimi wymieniać. Tja. Cztery miesiące na to mieliśmy. Oczywiście tylko ja to zrobiłam. Wysłałam im listę ciuchów, gadżetów, jedzenia, nawet tabelkę z rozpiską jadłospisu na każdy dzień. Nie da się ukryć, że byli pod wrażeniem i teraz już zawsze wszyscy będą liczyli, że ja to zrobię przed każdym wyjazdem (o ile jeszcze gdzieś pojadę w taką podróż, okaże się).Wysłałam im nawet tabelkę z miejscami do zobaczenia, wszystko, co przeczytałam w necie, wpisywałam, razem z dopiskami typu "po drodze do ...", cenami biletów, godzinami otwarcia itp.Bardzo chciałabym być za tydzień w Eggum, chociaż nic w sumie tam nie ma, poza głową, amfiteatrem, ładną toaletą no i widokiem na ocean. Ale ja zawsze mam jakieś takie marzenie z d..., malutkie, ale własne.Najważniejsze spakowane, czyli robótka i książki (i pewnie nie będę miała na to czasu, taki to wypoczynek)Nadal nie dociera do mnie, że to mój przedostatni dzień w pracy i że powinnam się już naprawdę sprężyć, żeby zostawić ład i względny spokój za sobą.Poza 3 mcami zwolnienia lekarskiego oraz ciążą, to mój pierwszy tak długi urlop, ponad dwa tygodnie. Ciekawe, jak to zniosę, skoro podczas długich weekendów marzę o tym, żeby już pójść do pracy i odpocząć?Jeszcze w sobotę przyjechała do nas dziewczyna Dextera, w najbliższy weekend jadą na wesele (my też mieliśmy na nim być, no ale). A my w sobotę pojechaliśmy do Kościerzyny, na ostatnie spotkanie organizacyjne. AAAA, zapomniałabym - w piątek okazało się, że dobił do nas jeszcze czwarty kamper, więc towarzystwo się powiększyło. W pierwszej chwili trafił mnie szlag, chyba głównie ze względu na to, że mają 3-latkę na pokładzie, ale po sobocie zaczęłam zmieniać zdanie, bo w sumie to może i lepiej - w razie czego możemy się podzielić po dwa pojazdy i rozdzielić na cały dzień.Zawsze wydawało mi się, że nie jestem osobą, która by coś potrafiła narzucić innym, aż tu nagle wyszło na to, że dwa pierwsze dni podróży będą po mojemu. No ale gdyby ktoś miał jakąś alternatywną propozycję, to na pewno bym wysłuchała i wzięła pod uwagę. W każdym razie, po wylądowaniu na szwedzkiej ziemi jedziemy na kemping w Vimmerby i po następnego ranka my jedziemy do muzeum lotnictwa w Linkoping, a reszta prawdopodobnie do parku rozrywki Astrid Lindgren. Wieczorem spotykamy się na następnym miejscu, pewnie już za Sztokholmem.Pisząc ostatni akapit zdążyłam zarezerwować dla wszystkich ten pierwszy kemping, jestem niesamowita, prawda?Myślę jeszcze nad formą zachowania "dla potomnych" wspomnień z tej podróży - blog? fanpage? pamiętniczek? Może wydam książkę z fotorelacją???? Ale obiecywać nie będę, bo do dzisiaj nie skończyłam relacji ze Sztokholmu.W niedzielę pół dnia gotowałam, drugie pół postanowiliśmy spędzić nadal towarzysko, nasi znajomi chcieli nam pokazać budowę swojego domu w Gdyni. Po drodze podrzuciliśmy Dextera z R na jarmark dominikański, zabraliśmy z Oliwy koleżankę, wszystko w niesamowitych korkach, szlag by to trafił. Nigdy więcej. Wylądowaliśmy w kawiarni przy bulwarze, pogadaliśmy, po czym wreszcie się wyspałam i oto jestem. Gotowa do działania. -
Tsunami 14 sierpnia 2018, 10:25
A napisała wczoraj do mnie i K, że w Geirangenfjord ma być tsunami. Orzekłyśmy, że jesteśmy tak zmęczone przygotowaniami, że mamy to w dupie.Jeszcze gulasz i sos boloński do słoików i jutro po południu przeprowadzamy się do kampera. Ciuchów nie wyjęłam z szafy, bo to bez sensu, i tak zielony pokój jest wypełniony wszystkim innym (chemia, słoiki, puszki, buty, towary strategiczne typu papier toal, chusteczki nawilżane). Po prostu wszystko, co ciepłe przeniosę do szafy w kamperze. Niech no sprawdzę pogodę, zaraz... No, w Narwiku w poniedziałek 5 stopni i deszcz, czyli nie ma co się łudzić. Dokupiłam wczoraj więcej skarpetek. I termos. I zapalarkę do ogniska. I pigwówkę.Ale zaraz przyniosą mi kokonka na następną, drutową chustę, więc tym bardziej mam wszystko w dupie, będę robić strzałkę na zmianę z firanką i Carolinasjal! Dodatkowo wzięłam sobie Jerzego Stuhra "Moje smoki.." i "Szczęśliwy jak łosoś" - to do poczytania.I jakieś kryminały na audiobookach.