-
Ha! 01 czerwca 2014, 14:16
Odfoszyłam się zaraz potem, bo przypomniałam sobie, że pojechali na długi weekend. Tylko dlaczego telefon był zajęty?WhateverAleż się znowu cudnie zrobiło! Wyleguję się na słoneczku, pomalowałam paznokcie, czekam na gościa, który wczoraj nie mógł przyjechać. Cisza, spokój, pełna lodówka, więc nie trzeba nic robić :-)))Goście zeżarli cały tort poziomkowo - truskawkowy, tak im smakował, za to ciasta cytrynowego prawie nie ruszyli. Foch. A dobre zrobiłam! Dałam połowę sąsiadowi na drogę, bo jechał znowu do Berlina.Mama ogląda mszę, Deedee rysuje, bo ostatnio ją wzięło. I dobrze, lepsze to niż internet.Znowu spotkało się u nas wczoraj dwóch chłopaków, jeden 10 lat, drugi nie wiem, chyba 8. Bosz, ciągle kłótnie, fochy i komputer. Wygonić na dwór to za karę tylko! A jakie toto nerwowe. Przez te komputery pewnie. Dziewczynki za to super - poszły na dwór, puszczały bańki i robiły sobie zdjęcia. Albo siedziały w pokoju i gadały.Deedee w każdym razie zadowolona - prezenty, ukochana kuzynka, puściła nam swoją ulubioną płytę, dmuchała świeczki, dostała kasę; i to niemało. Dobre z niej dziecko, oj jakie dobre!I jej wynik ze sprawdzianu był najlepszy w klasie :-) -
Działo się 11 czerwca 2014, 10:08
Jakoś nie bardzo się chce, ale za parę lat będę żałować, że nie zapisałam. To zapisuję.Piątek - głównie szpital, bo zdominował wszystko inne - 14 godzin oczekiwania na pomoc, dobrze, że mama to twardy materiał, dała radę, za to siostra od siedzenia na przeciągach rozłożyła się natychmiast, wróciła do domu z załatwionym gardłem i gorączką. Wieczorem m odebrał B z Polskiego Busa, nocne Polaków rozmowy, jak zwykle wesoło i politycznie :-) Oczywiście rano okazało się, że ich stan jest wyłącznie moją winą, ale coś mi się wydaję, że to nie ja kazałam im wypić tyle wódki i siedzieć do czwartej rano. Za dobrze nie pamiętam, ale jestem pewna, że położyłam się przed drugą. O pierwszej w nocy siostra mogła wrócić do domu, bo mama dostała łóżko na oddziale.Sobota - teściowa wybyła do koleżanki, podwieźliśmy Deedee na urodziny Weroniki i pojechaliśmy na plażę, tzn. panowie na plażę, a ja do mamy. Posiedziałam u niej 1,5h i dołączyłam do plażowiczów. Przyjechała również G., najpierw zalegaliśmy na słonku (pogoda - cudo!), poszliśmy się przejść, po drodze rybka (najdroższa kergulena świata, ale warto było przypomnieć sobie ten smak). Jak to jest, ja zamawiam rybę i koleżanka zamawia rybę. Ona płaci 15 zł, ja 60. Owszem, wzięłam podwójną porcję, ale i tak zapłaciłam cztery razy tyle, co ona! To musi być wrodzone.Pojechaliśmy do domu (nie, nie zapomnieliśmy odebrać po drodze Deedee), wyciągnęliśmy leżaki na taras (B zaanektował oczywiście mój, ten w kwiatki) i kontemplowaliśmy zapadający zmierzch, ignorując nieliczne komary. G miała silną potrzebę pogadania na wszystkie tematy, więc ciszy raczej nie było. Ale bardzo sympatycznie. Obserwowaliśmy przelatujące nietoperki, muzyczka leciała bardzo sympatyczna... Potem "Jeździec znikąd" i spać.Niedziela - powtórka z rozrywki, czyli ja szpital, panowie z Deedee na plażę. W drodze powrotnej zgarnęliśmy teściową, a w domu późny obiadek, ale jaki pyszny - grillowana kaszanka, biała kiełbasa, żeberko, do tego surówka z kalafiora (B piał z zachwytu), a na dodatek ziemniaki z cebulką. Mmmmmm.... Uwielbiam gotować z B.Szkoda, że m tego "nie ciuje", tak miło spędzałoby się wspólny czas...A po obiadku... pokazałam B kinecta. I się zaczęło! Tak się zawziął, że graliśmy do 23.30, aż w końcu wygraliśmy z parą mistrzów w tenisa stołowego. Ubaw po pachy :-D Pod koniec to już zaczęłam grać lewą ręką, bo mi prawe ramię odmówiło współpracy.Rano zawoziłam go na autobus, ja kierowałam lewą, a on zmieniał biegi :-))) Oboje zaniemogliśmy na prawice.Ależ było zajebiście! Pomimo tego szpitala (zresztą po kroplówkach mama tak dobrze się czuła i wyglądała, że to była właściwie przyjemność) weekend był prze prze prze-miły. No i ta pogoda!Od poniedziałku siostra jeździ do szpitala, a ja korzystam z nieobecności mamy i sprzątam jej pokój. Po pół roku jest co robić. Kurze wszędzie, parapety zapuszczone, łóżko rozłożone od pół roku, czasopisma - cały stos (mama uwielbia czytać, a do tego nie wyrzuca nic, bo wszystkie artykuły mogą się przydać, zwłaszcza zdrowotne i kulinarne; to możecie sobie wyobrazić, ile tego przez pół roku się zebrało). Torby, worki i siateczki, pełne lekarstw (tych bez recepty - następne uzależnienie mamy), a także wycinki z gazet, skarpetki, szmateczki, chusteczki...Jak posprzątałam, to od razu inne powietrze. Zlikwidowałam kwiaty z parapetów, co dodało trochę przestrzeni. Jak w końcu usiadłam i popatrzyłam, to...Nie da się ukryć, że nasze życie wywróciło się do góry nogami przez ostatnie pół roku.A wieczorkiem, cóż, komputer, druty i serial. Nadal bdb. I nadal uważam, że seriale to jakaś pomyłka. Gdybym oglądała to raz w tygodniu w tv i drugi sezon zakończyłby się tak, jak się kończy, to by mnie chyba szlag trafił. A tak, od razu włączyłam pierwszy odcinek trzeciego sezonu i mogłam iść spokojnie spać :-)A spałam sobie w zielonym pokoju, na złożonym łóżku, jak za dawnych dobrych czasów. Ależ tam się słodko śpi! I nikt nie chrapie.Deedee znowu dzisiaj pojechała na konkurs, tym razem matematyczny. Też ma nową pasję - przedtem to było (i nadal jest) BTR, czyli Big Time Rush, a więc na okrągło te same płyty oraz serial z ich udziałem. Teraz już nie przesiaduje przed tv, tylko przed komputerem, serial jest japoński i nazywa się Hetalia. Początkowo się zjeżyłam, że jeszcze tylko do szczęścia brakuje nam wielbicielki anime, ale potem zmieniłam zdanie, bo pasja poszła w dobrym kierunku - zainteresowała się historią polityczną Europy oraz zaczęła namiętnie rysować. Dzięki czemu podniosła końcowe oceny z historii i plastyki. Siedzi z kartką A3, ma włączoną na kompie scenę z serialu i przerysowuje ją na papier. I naprawdę nieźle jej to wychodzi!Wypróbowałam ten "Nike training", fajny jest, tak jakby się miało osobistego trenera w domu. Gorzej z czasem i miejscem - dorwać się do tv trzy razy w tygodniu na godzinę w porze popołudniowej nie jest łatwe. Wczoraj wróciłam z pracy, wtorek, a więc trening cardio. Najpierw powiozłam teściową do krawcowej. Wróciłam, przebrałam się, wychodzę z łazienki - teściowa odpala Teleexpress. Kurtyna. Potem już wraca m, u Deedee jest koleżanka, więc zero prywatności, a nie bardzo lubię ćwiczyć przed publicznością. Teściowa ma swój tv, ale nie mam serca jej wyganiać na pięterko w taki upał - wtedy w jej pokoju są 33 stopnie.Mama wraca jutro lub w piątek, a więc będziemy znowu wdrażać się w tryb "leki, pranie, gazetki, termofor, dieta, cukierki i dlaczego nie możemy się żywić wyłącznie nimi???" -
Od wczoraj 18 czerwca 2014, 12:34
synuś może się ożenić i nie pytać mnie o pozwolenie :-)Na razie w ramach prezentu kosi trawę.No dobra, nie będę taka, był tort, było "stolat", reszta prezentów raczej tradycyjna - od babć po banknocie, siostra namalowała mu plakat, ode mnie nowy King (perfidne, co?). Tatuś dał mu sześciopak coli oraz komplet Gillette (żeby mu synuś nie podbierał jego własnych - też perfidne). Ode mnie dodatkowo abonament w Swissmedzie, żebyśmy mogli spać spokojnie, jak się chłopak przeziębi. A jak ładnie skosi, to może go zabierzemy w piątek postrzelać.Bo jedziemy! Postrzelać! Z naszymi kochanymi gośćmi, którzy zjadą do nas już jutro! Chyba pęknę z radości!Córeczka za to dzisiaj wróci z koleżanką ze szkoły i będą się pindrzyć na popołudniowy bal 6-klasistów. Muszę je zawieźć i odebrać, a w międzyczasie posprzątać, ugotować, kurom koniom dać....Bosz, mam 21 letniego syna! Pora kłaść się do grobu!Albo nie, poczekam jeszcze chwilę, może jakieś wnuki będą? -
Nie znoszę wymyślać tytułu 19 czerwca 2014, 08:52
Najpierw to chcę podzielić się z szanownymi czytelniczkami doświadczeniem z poprzedniej nocy (czytelnikom raczej to nic nie powie). Otóż będąc młodą lekarką (zmęczoną kobietą przed północą) położyłam się do łóżka, sięgnęłam do nocnego stoliczka po maść Clotrimazolum, która okazała się być Sacholem.Senność natychmiast mnie opuściła.To był najlepszy sprint do łazienki w moim życiu. Szkoda, że nikt nie mierzył czasu...A tu mamy synka dorosłego (aczkolwiek nadal nie dojrzałego):Mam nadzieję, że moje drożdżowe smakuje tak, jak wygląda:Oraz poranna chwila grozy. O, to byłby niezły tytuł!Otóż mamy tu takiego dochodzącego narzeczonego naszej Kerusi, buraska, który wykazał się już nieraz wielką krzepą (zwłaszcza szczękową). Kiedyś podejrzewaliśmy, że tajemnicze przemieszczenia brytfanek z mięsem na tarasie mają źródło w apetycie pewnego lisa, kręcącego się w okolicy. Pewnego razu gość był tak bezczelny, że postanowił zabrać naszą zupę (razem z garnkiem), kiedy ja siedziałam na kanapie po drugiej stronie szyby. Od tego czasu było wiadomo, że to nie żaden lis, tylko narzeczony Kery jest amatorem kuchni mojej i mojej teściowej. Nauczył się ściągać (paszczęką!) garnki i zrzucać je z tarasu, tak żeby się otworzyły. Kiedy więc wystawialiśmy danie mięsne na taras (tak, mam za małą lodówkę), to obciążaliśmy garnek np. polanem drewna kominkowego.Walka o ogień normalnie. A raczej o mięcho.No i wczoraj wystawiliśmy zupę, brytfannę z żeberkami i parę innych rzeczy. Przed pójściem spać pomyślałam sobie, że tych żeberek to już za dużo nie ma, garnek zrobił się lekki, to go obciążę. Postawiłam na nim garnek (który sam w sobie waży jakieś 6 kilo z pokrywką) pełen po brzegi zupy.Rano wstaję i prosz:w pustym miejscu stały gary z żeberkami i zupą, które za chwilę dostrzegłam tam:A tu zbliżenie, mało brakowało, ale chyba mu pary zabrakło:Mam nadzieję, że sobie wyłamał kła, pasożyt jeden.I proszę mi tu nie komentować stanu trawnika, mamy remont tarasu.Miłego dnia!I żeby Wam gary z tarasów nie znikały! -
Uwaga, będę się chwalić! 27 czerwca 2014, 15:15
Wczoraj było zakończenie roku szkolnego klasy szóstej i był to jeden z najwspanialszych dni w moim życiu.Następny taki dzień czeka mnie za trzy lata, na koniec gimnazjum, za sześć lat - na koniec liceum bądź technikum oraz za następne parę lat, kiedy to moja córka zostanie inżynierem, pojedzie do Norwegii i będzie żyła jak pączek w maśle :-)dostała śliczną statuetkę i wiele innych dyplomów i nagród.Była zszokowana :-) Ja też.Odnośnie ostatniej notki - Dexter postanowił zmienić image i teraz już nie mam w domu Żmijewskiego, tylko młodego Lenina:Własnymi ręcami mu to zrobiłam.Jego dziewczyna się do niego nie odzywa :-)Mysz też zmieniła image i jest niebieska:bo coś jej się porobiło na skórze i weterynarz zrobił z niej pisankę wielkanocną.W długi weekend znowu sobie postrzelaliśmyZaczęłam produkcję osłonek na doniczki z Ikei, bo zbliża się czarna seria imienin znajomych kobitek:Regał też z Ikei, tymi ręcami przywleczony i złożony. Chyba się jednak rozwiodę, bo w sumie to kasę i tak będę dalej dostawać, a z resztą daję radę sama :-)No i w końcu przyjechała nasza Amerykanka, radości nie było końca:aż o drugiej w nocy trzeba było je wreszcie pogonić do spania.Wszystko w telegraficznym skrócie, bo nie mam czasu się po d.... ...rapać. Jutro zabieram mamę od siostry z powrotem do nas, walczę z kolejnym zębem, próbuję wszystko ogarnąć, w niedzielę chce nas odwiedzić daaawno nie widziany bratanek (mój). Jeszcze trzeba zaszczepić Deedee, upiec ciasto, we wtorek rozprawa w sądzie, koniom, kurom dać, owies zasiać..................................................