-
Nie wyrabiam na zakrętach 02 lutego 2017, 09:04
Po wczorajszym dniu czułam się znowu jak koń po westernie.Rano do pracy, o 12.30 pojechałam do domu, a tam już siedziało sześć znajomych, za chwilę przyjechała pani z moją nową zabawką i zaczęła się prezentacja. Cztery godziny na nogach, zmieniając zastawę stołową i przygotowując następne potrawy... Po wyjściu gości zostałam sam na sam z zabaweczką, ale miałam pięć minut na przepakowanie torebki i ruszyłyśmy z sąsiadką na spotkanie robótkowe. Tam trochę odpoczęłam, obejrzałam zdjęcia z wycieczki do Omanu, poszydełkowałam, posłuchałam ploteczek. Tylko byłam bardzo głodna, bo na prezentacji niewiele miałam czas spróbować. Uratowały mnie daktyle z Omanu :-)Po powrocie do domu wreszcie dojadłam kurczaka z warzywami na parze (pychota!) i odżyłam. Resztę wieczoru tylko już gapiłam się na moje cacuszko i czytałam przepisy, bo nie miałam siły zrobić nawet capuccino czy lodów dla m :-)Cacuszko wygląda tak:W niedzielę przyjeżdża kuzynka z rodziną i będziemy sobie pichcić, bo oni też chcą kupić cacuszko.Barrddzo bym chciała obejrzeć "Tony'ego Erdmanna", ale nie mam siły pójść do kina na 20.20... Tutaj pojawia się przewaga mieszkania w mieście na domem na wsi.I mam niesmak w ustach, bo kupiłam sobie preparat na piękne włosy, który poleciła mi fryzjerka, drogie cholerstwo, a trzeba pić 3 - 4 miesiące codziennie, według ulotki ma pyszny smak, ale ja tak nie lubię pić chemii, że nie wiem, czy się przemogę.I jeszcze jeden sukces - świąteczna paczka z Norwegii w końcu do nas dotarła, leżała na poczcie od 28 grudnia i zapomniało im się mnie o tym powiadomić...Jak zwykle ślicznie zapakowana, aż muszę się pochwalićKrasnal jest zarąbisty, siedzi sobie teraz na głośniku w salonie i mam wrażenie, ze jest to najbardziej wyluzowana jednostka w naszym domu - nic go nie ciekawi aż tak bardzo, żeby podnieść czapę z oczu i zobaczyć, co się dzieje :-) -
Notka kulinarna 06 lutego 2017, 08:44
Byłam na tym Tonim Erdmannie, jest ok, bo nie amerykański, nie brytyjski, nie francuski, a więc trochę inne spojrzenie. Główna bohaterka straszliwie, po niemiecku obleśna, co ma znaczenie, jak się siedzi w foteliku dwa metry od ekranu. Kość ogonowa do dziś mi przypomina, że były to dwie godziny i czterdzieści minut.I. zrobiła pyszną herbatkę w termosikach, z imbirem, niestety nie mogłam pić, bo chciało mi się po kawie, a antraktu nie było....Film ok, chociaż można by zaczekać, aż będzie za rok w Canal+, ale gdybym nie poszła, to nigdy bym się nie dowiedziała, jak wygląda Nowy Port, zwłaszcza wieczorem :-) Trochę podczas seansu rozpraszała mnie myśl o samochodzie stojącym w bardzo ciemnym zaułku, bo ta dzielnica i ciemny zaułek to bardzo złe połączenie. Ale na szczęście nic się nie stało, bo m by mnie zamordował.Najbardziej emocjonujący był powrót - sama, ciemno, a telefon poprowadził mnie najszybszą drogą do domu, czyli tunelem pod Martwą Wisłą, a potem S7 na Warszawę. Po 30 minutach jazdy zaczęłam wypatrywać Łomianek :-)Niemniej, dzięki, Przepompownio! Nowa umiejętność harcerska zaliczona dzięki Tobie.Prawie wszystkie potrawy weekendu i przedweekendu zostały sfotografowane, zapomniałam ciachnąć mojito, lody i smoothie melonowe.No to po kolei, bez komentarza:Bułeczki żytnie (niewyględne, ale smaczne)Zupa pomidorowa z mozzarellą (Deedee robiła pod moją kontrolą):Sałatka z kurczakiem (trochę mi sie za bardzo zmiksował ten kurczak)Naleśniki amerykańskie (robiła Deedee - sama)Lemoniada gruszkowa:"Kostka" bulionowa drobiowa (na białym winie, opary były takie, że czułam się jak w południowej Francji):Kluski kładzione (autorstwa teściowej)Ciasto czekoladowe (na moją galę w pracy - 20 lat za tym samym biurkiem!)Bułki do hamburgerów (obłędne!)I cappuccino z czekoladą deserową:Waga, jak się można było spodziewać - dziś rano nie drgnęła :-) -
Sztokholmski 07 lutego 2017, 08:49
że tak zmałpuję po mignonie :-)Wykończy mnie nerwowo ten Sztokholm. Znaczy się, bardzo chcę jechać ale.Nikt nie chce z nami jechać, bo drogo. Tak, jakby na Chorwację mniej wydawali, jak się podliczy te wszystkie biesiady przy winie i wynajem jachtu.Kij im w oko, przynajmniej nie będzie powodu pić.Po pochopnym zarezerwowaniu biletów na samolot zaczęłam dopiero myśleć, co dalej. To jest najlepszy sposób na mnie, bo inaczej w życiu bym nigdzie nie pojechała.Zaraz potem przypomniałam sobie, że kuzyn m mówił, że oni chętnie by z nami gdzieś pojechali, bo nie znają języka i w ogóle byłoby fajnie. Zadzwoniłam, żona kuzyna mówi "kupuj bilety!", kupiłam.Za piętnaście minut żona kuzyna zadzwoniła i spytała, czy widziałam, ile tam kosztuje piwo. Albo cokolwiek :-)Mnie to akurat piwo nie rusza, ale wiem, że oni na urlopie to dziennieZnalazłam na bookingu statek - hotel, w centrum, zarezerwowałam kajutę dla naszej trójki, z łazienką. Miejsce fajne, bo wszędzie blisko, a tuż obok Muzeum fotografii z dobrą restauracją. Potem przemyślałam sprawę, poczytałam opinie i stwierdziłam, że trzeba szukać czegoś innego, bo:1. jest to hotel z hostelem, a więc dużo ludzi, hałas, a ściany z dykty2. kajuta bez okna, więc jak ktoś puści bąka...3. wszystkie posiłki trzeba będzie jeść na mieście4. no bo co w końcu, kurczę blade!Znalazłam ładny apartament, też w centrum, jeszcze bliżej muzeum Vasa itd, warunki doskonałe, ładny widok, kuchnia itd - czyli "duże studio", jak to nazwali. Duże łoże plus rozkładana sofa. Cztery stówy drożej. Zarezerwowałam, z myślą, że potem którąś rezerwację odwołam.Wczoraj dzwoni do mnie m i pyta, czy płaciłam ponad cztery tysiące koron w zeszłym tygodniu kartą?Dostałam zawału, potem udaru, a potem pomyślałam i doszłam do wniosku, że pewnie czegoś nie doczytałam. Owszem. Za apartament ściągnęli mi od razu całą płatność, odwołanie niemożliwe.Tak, trzeba czytać dokładnie warunki rezerwacji.A więc pozamiatane, teraz to już musimy jechać.Dobrze, że padło na ten apartament,a nie na kajutę, bo bym się wściekła.Po dokładniejszym doczytaniu okazało się, że śniadania są w cenie, a więc jestem usatysfakcjonowana wyborem. Bardzo.To teraz poproszę o informacje o Sztokholmie i co warto zobaczyć, a gdzie stać nas zjeść :-) Czy można sobie wypożyczyć rowery i pojeździć? Czy warto kupować tę kartę sztokholmską? Co można zobaczyć po drodze z lotniska do miasta? -
Pewnego razu 09 lutego 2017, 12:36
w odległej galaktyce zaczął padać śnieg. Padał i padał, dwa dni, niedużo, ale konsekwentnie. Drugi dzień śniegowej katastrofy to był właśnie dzień, w którym księżniczka Batumi obiecała być w kinie odległym jeszcze bardziej niż ta galaktyka. Na filmie, bez którego mogła żyć, ale chciała zobaczyć to Centrum Filmowe z bliska i od wewnątrz, a jeszcze bardziej chciała dotrzymać obietnicy, że będzie na seansie.Pojazdy na trasie praca - kino poruszały się lub nie. Niektóre były holowane przez inne pojazdy, a niektóre po prostu sobie stały i mrugały, żeby wprowadzić świąteczną atmosferę - tak przypuszczam.Po przeszło dwóch godzinach księżniczka dotarła na miejsce, a więc nie zdążyła już się spotkać i zjeść obiadu z następcą tronu. Miała jeszcze trochę czasu, więc zajrzała do sklepu, który miał w nazwie stolicę kraju ukochanego przez następczynię tronu. Okazało się, że w tym sklepie sprzedają wiele gadżecików, które doskonale się nadają na upominki dla wszystkich znajomych dzieci i zdziecinniałych dorosłych. A większość nie przekracza wartości 10 zł. No, dwudziestu.Z pełną siatą podążyła do kina, obejrzała bardzo smutny film - "Jackie" i ruszyła w drogę powrotną. Tym razem poszło dwa razy szybciej, bo było późno.A po powrocie do domu wzięła się za szykowanie potrawy na weekendową biesiadę, przy czym udało jej się upierdzielić drugiego pazura w ciągu dwóch dni (a były już naprawdę długie), więc użyła słów powszechnie uważanych za niegodne księżniczki. Wielu słów.Następczyni tronu była też coś nie w sosie, więc została obdarowana pierwszym z gadżecików - czapką z pyszczkiem mopsa, co niezwykle ją rozbawiło. Filmik jest na fb, ale nie wiem, jak go tu wstawić :-( -
Ja piełdykam 14 lutego 2017, 12:55
Dotąd bałam się to powiedzieć gośno, ale muszę. Mama chyba się nami zaopiekowała, jak poszła do nieba. Od grudnia nastąpiło pasmo takiego powodzenia finansowego, jak jeszcze w życiu nie mieliśmy.Nie dość, że dostałam zajebiaszczą podwyżkę w styczniu, potem 3 lutego mój 20letni jubileusz pracy z nagrodą, to jeszcze dzisiaj m dowiedział się, jaką premię dostanie za zeszły rok. Jaką? TAKĄ. O pomniejszych sparawach nie wspomnę.Wystarczy na nasze wakacje w kwietniu, lipcu i sierpniu, na wakacje Deedee w USA (tfu przez lewe ramię, bo jeszcze musi w piątek dostać wizę), na spłatę mieszkania po mamie, na Thermomixa, na wakacje i na dokończenie garażu i na przearanżowanie ogrodu.Żebyśmy tylko zdrowi byli.To co, wysyłać smsa do RMFki? ;-) -
Z obowiązku kronikarskiego 17 lutego 2017, 09:59
Jeszcze nie zdążyłam napisać, żeby trzymali Państwo kciuki, a już zadzwoniła, że dostała wizę :-) Miała okazję pokonwersować po amerykańsku. A tatusia pytali o stan majątkowy i zawodowy, czyli nic się nie zmieniło...No to teraz mogę szukać biletów... -
Yessss! 19 lutego 2017, 09:03
Pisane w niedzielę:Od początku roku schudłam 6 kg. Wystarczyło mi tym razem jeden dzień poczytać, jak to inni zrobili, zmotywowałam się i poszło! Czyli wychodzi 1 kg tygodniowo - bardzo dobrze. (właśnie przeczytałam, że frotka w tym samym czasie 16 kilogramów, to z czym ja tu do ludzi, he he he!) Ale ja jestem starsza, to mam pierwszeństwo ;-)Ponieważ w zeszłym roku objadałam się jak głupia, nie żałowałam sobie niczego, to teraz nie boli mnie rezygnacja z tego, co mogłabym w siebie napchać. Nie kręcą mnie znowu słodycze, rodzinka może sobie zajadać lody (dzisiaj też będą, z thermomixa, a ja spróbuję tylko łyżeczkę lub dwie, czy mi wyszły), ciasto (będzie dziś, drożdżowe z owocami - z thermomixa of course), trochę cierpię na widok makaronu, klusek. Za to kwiczę jak poczuję TŁUSZCZ - mięcho, smażone. Ale daję radę. Wczoraj robiłam - w thermomixie ;-) pizzę margherita - a ponieważ nie było mąki pszennej, to zmieliłam pszenicę, więc ciasto wyszło pełnoziarniste. M trochę stękał, mnie bardzo smakowało, ale wystarczył mi kawałeczek.Tym razem robię to też z Chodakowską - w piątek zapuściłam inny zestaw i do dziś nie mogę usiąść ani wstać, ale taki ból lubię.Za to przeszły zupełnie dolegliwości żołądkowe, które męczyły mnie w zeszłym roku. Najwyraźniej układ pokarmowy nie wyrabiał.A ponieważ chcę widzieć na vitalii swój pasek postępu, to usunę pomiary z poprzednich lat, więc je sobie tu zapiszę.C.d. z poniedziałku:Zaczęłam 25 stycznia 2007, ważąc 78 kg (ale nikomu o tym nie mówimy, tak?). W talii 95, w biodrach 108... Do końca kwietnia ważyłam 10 kg mniej, a 31 sierpnia 2007 osiągnęłam swoje minimum - 60 kg, talia 76, biodra 96.Od stycznia 2008 zaczęłam z powrotem przybierać, walczyłam, ale bez przekonania, więc w październiku 2009 z powrotem było 74 kg. Porażka. Jeszcze trochę walczyłam - 71, 70, 73, 71, aż we wrześniu 2010 zrobiło się znowu 76...W lutym 2012 wróciłam na ring z wagą 71, trochę poboksowałam. Wróciłam w marcu 2013 tylko raz, żeby odnotować 73, W październiku następnego roku - też (matkobosko, tyle lat zmarnowanych z grubą dupą!). Stwierdziłam: "trudno, moje ciało założyło sobie gdzieś kiedyś, że to będzie 73 i c..j"Po trzech latach, w styczniu 2017, postanowiłam wrócić do żywych i kochających siebie :-) Pierwszy raz połączyłam to z ćwiczeniami (różnie to bywa, rzadko udaje się trzy razy w tygodniu), bo w tym wieku i pewnie głównie z powodu perypetii hormonalnych nie jest łatwo. Oj nie.Tylko mi niech nikt nie pisze "73 - tyle to bym chciała ważyć!"Chcesz tyle ważyć i być wzrostu siedzącego psa?Jak ja? -
Żyła złota 27 lutego 2017, 11:41
Nie, żebym wcześniej czuła jakiś brak czy głód, ale wczoraj miałam wrażenie, że odkryłam żyłę złota, czyli teatr tvp vod. A stało się to jak zwykle przypadkiem. Oglądałam film na cda, a jako następny wskoczył teatr tv, a konkretnie Studio Teatralne Dwójki. Tytuł zachęcający - "Między nami dobrze jest", to pomyślałam "a zobaczę początek".No i wsiąkłam. Hipnotyzujący rytm języka powinien był mi dać coś do myślenia, ale oczywiście dopiero z napisów końcowych dowiedziałam się reszty. Najpierw zobaczyłam nazwisko reżysera i było "aaaa, no tak, Jarzyna!" a potem autorki.Uwielbiam ją.Potem właśnie wyguglałam sobie ten vod i zaczęłam "Posprzątane", też ciekawie się zapowiada.A pamiętacie ten spektakl z Gajosem "Zapomniany diabeł?" Też niedawno m nagrał i sobie z Deedee obejrzeliśmy. Zawsze mylił mi się z "Igraszki z diabłem" - Kociniak, by the way.Kończę wreszcie "Małe życie", w drugiej połowie zrobiło się ciekawiej, a pod koniec "sierdceszczypatielno" ale nadal uważam, że mocno przegadana ta książka. Dwie trzecie można było spokojnie okroić i streścić w dwóch słowach.W środę wieczorem przyjechały nasze kochane Dziub-dziuby z Białej, czwartek zaplanowałam im intensywnie w Sopocie, mimo oczywistego kaca po powitaniu. Na początek - escape room "Garnizon", co wręcz ich uszczęśliwiło, a wieczorem przed jak sobie gadaliśmy, to D wspomniał nawet, że coś takiego istnieje, ale niestety nigdy nie był. No to jak zobaczył, dokąd idziemy, to mało nie popuścił. Obok był klub abstynenta "Mewa", nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła zdjęcia m pod tym szyldem :-)Potem pyszny obiadek w Mexicanie, molo, plaża, a jak już nam dupy odpadły z zimna, to gorąca czekolada w Wedlu. I na dobicie beza ze słonym karmelemmmmmm........Wieczorem m próbował znowu podrinkować, niestety, Deedee pokrzyżowała jego plany, bo zrobiła smoothie, do którego dodała jedno kiwi. Okazało się, że m jest nadal straszliwie uczulony na kiwi. Pozostało mu tylko położyć się i dogorywać. A my tak się wystraszyliśmy, że tylko sobie cicho pogadaliśmy do pierwszej w nocy, zerkając jednym okiem na tvn (kryste panie, wiecie, że jest program, w którym dziewczyny ze wsi zamieniają się na parę dni z "księżniczkami" z miasta miejscami? )W piątek nie mieliśmy ochoty już nigdzie się ruszać (oczywiście D nie wytrzymał, bo to biegacz zapalony, więc przynajmniej odprowadził Deedee do szkoły a potem sobie pobiegał 10 km po lesie). Nasi goście postanowili nam zrobić obiadek, prosz bardz, pałeczki w sosie słodko pikantnym. Potem B zrobiła ciasto, które nie wiem, jak się nazywa, ale jest z jabłek i serka waniliowego. Potem znowu D - sałatka z buraków na kolację. Mnie po południu nie było, bo z kolei miałam spotkanie u notariusza z rodzeństwem, no i mieszkanie rodziców jest już całe moje. Potem zaprosiłam ich na kolację, więc jak wróciłam do domu, to było dawno po kolacji i poskakaliśmy sobie trochę przed Kinectem. Jak zwykle wygrałam w ping ponga i jak zwykle ramię bolało mnie trzy dni.W sobotę rano pojechali, a mnie udało się przygotować co nieco do kolacji i zdrzemnąć nawet godzinkę. Na kolacyjkę był zaproszony mój brat z rodzinką i przyjaciel z partnerką. Dostałam w prezencie dwie książki (bez okazji, albo z okazji ostatniej soboty karnawału), Deedee dostała śliczną sukienkę wizytową po M. Nie potańczyliśmy, bo jak tylko goście weszli, dowiedzieliśmy się, że teść mojej siostry właśnie umarł. Ale na spokojnie sobie pogadaliśmy, popodziwialiśmy nowy samochód D, dwóch marynarzy porozmawiało sobie o swoich statkach...Niedziela spokojnie w domu, szykowałam się do nowego tygodnia pracy, po czterodniowej przerwie. Trochę dziwnie się czuję, bo nagle wszystko wyhamowało. Przedtem ciągle był młyn - a to goście, a to dokumenty dla notariusza, a to wiza Deedee, a to jakiś wyjazd i ciągle trzeba było się do czegoś przygotowywać. A w tym tygodniu najbardziej intensywną aktywnością ma być środowe malowanie pisanek (nie chce mi się, chyba nie pójdę), a najsmutniejszą - pogrzeb w piątek.