-
Latka lecą 01 grudnia 2017, 09:34
Codziennie wchodzę na ownloga, żeby zapisać co się dzieje i codziennie jest tysiąc ważniejszych spraw. Ale muszę, bo wszystko zapominam. Co niepokoi, bardzo.Deedee była na spotkaniu z Glukhovskim, wróciła szczęśliwa, chociaż o mało jej nie zadeptali w kolejce po autograf. A jeszcze potem sam Dmitrij polubił ich wspólne zdjęcie na Insta! :-) Nawet jeśli on ma ludzi od tego klikania, to i tak super.Do 30 listopada należało oddać jej bilans do szkoły, więc wczoraj w końcu poszłyśmy odpękać swoje w kolejce smarkających i rozgorączkowanych maluchów. Chociaż i tak mamy dobrze, bo jak się rano zadzwoni do przychodni, to już po południu się jest u lekarza. A wiem, że rzadko to się zdarza w innych przychodniach. Co do bilansu - myślałam, że moja córka to okaz zdrowia, a okazało się, że pan doktor dopatrzył się wielu niedociągnięć. A że trochę kręgosłup, a trochę zgryz (w tym roku zdjęła aparat!), a że chodzi w staniku sportowym, a nie powinna. A że się garbi, a że ginekologa by trzeba...Już nie wspomnę o recepcie na okulary, które trzeba by w jakąś sobotę pojechać i zamówić w Tczewie. I tak już jadę ileś miesięcy. Ale nic to, właśnie wczoraj m dorzucił się ze swoim zdaniem na temat bilansu Deedee - że trzeba by to i tamto i na basen powinna. I tym sposobem wygrał konkurs na jazdę w sobotę z Deedee do Tczewa :-DWzięłam się za porządkowanie i załatwianie różnych zaległości, typu zgłoszenie zmiany konta w US, zgłoszenie sprzedaży samochodu w ubezpieczalni (odesłali mi na konto całe 50 groszy)Koniec miesiąca to obecnie również termin kupna biletu miesięcznego na pociąg i na PKS dla Deedee. O ile dworzec mam rzut beretem od pracy (i można kupić kiedy się chce i na jaki okres się życzy), to kupno biletu PKS odbywa się tylko dwa dni w miesiącu, w bibliotece gimnazjum w gminie. I tylko do 17.00. Miesiąc temu, po raz pierwszy, odwiedziłyśmy bibliotekę, odstałyśmy swoje i kupiłyśmy. Za drugim razem oczywiście muszą być schody - w środę dowiedziałam się, że sprzedają w środę i czwartek, jak w czwartek dojeżdżałyśmy do biblioteki, zadzwoniła koleżanka Deedee, że właśnie pocałowała klamkę i że można kupić w piątek. A dziś, czyli w piątek to ja akurat muszę na dworzec i do banku... Czyli tradycyjnie wszystko załatwiane świńskim truchtem.Urodziny - najpierw sama o nich zapomniałam, ale pierwsze osoby składające życzenia mi o nich przypomniały. Liczba coraz bardziej makabryczna, ale jakoś mnie specjalnie to nie ruszyło, bo tradycyjnie już od wiosny podaję liczbę zawyżoną o rok, więc mentalnie się przygotowałam. Zawsze wydaje mi się, że mam o rok więcej niż naprawdę.Ale m stanął na wysokości zadania, obsypał mnie sowami i kwiatami oraz ciastem jak już wrócił z pracy. Deedee miała dla mnie kwiatka i kłębek włóczki z Flyin Tiger - wie, co mama lubi. Dostałam książkę Jerzego Stuhra, no i sowy - jedna świecąca diodowo, jedna do samodzielnego złożenia, piankowa. Jedna do powieszenia na lusterku, puchata. Jedna - świecznik. Oficjalnie ogłaszam, że jestem zasowiona. Oczywiście, było ciasto - m kupił sernik w formie torcika i nawet dołożył świeczki - śliczne jeden i jeszcze piękniejsze osiem. Zapunktował. I przy okazji dostałam jeszcze jeden, nieplanowany prezent - Deedee zrobiła mi zdjęcie z tym torcikiem i wyszło jej piękne - a myślałam, że już nigdy nie będę miała zdjęcia, na którym się sobie podobam. Jednak świeczki służą kobiecie w pewnym wieku...Ja sama to zamówiłam sobie oczywiście coś tam w pasmanterii - brakuje mi kółeczek do reniferków - breloczków, oczek do mikołajków i innych maskotek oraz oczywiście kolejnych włóczek... Ale do takich zakupów to ja na szczęście urodzin nie potrzebuję, spoko.Pani M nie mogła sprzątać w zeszłym tygodniu, więc dzisiaj ma podwójnie co robić. Aż mi jej szkoda.Chciałam wstawić dzisiaj zdjęcie dwugłowego potwora, które wczoraj Deedee znalazła w moim telefonie, ale oczywiście nie mogę go znaleźć.Mogłabym jeszcze o wielu sprawach napisać, ale wypadałoby trochę popracować.Nara. -
Thank God it's Christmas! 08 grudnia 2017, 09:18
Jak ja lubię grudzień!Wszyscy narzekają na ciemne poranki, a ja je lubię. Lubię też, jak jest ciemno, kiedy wychodzę z pracy. Lubię świąteczne piosenki w radio, a zwłaszcza tę tytułową.Bo to wszystko oznacza, że jeszcze chwila i będą prezenty, będzie kupa ludzi i dzieci w domu i rozgardiasz wokół choinki. I będzie premia świąteczna, wcale nie mała...No i przede wszystkim jak to wszystko się przewali, to będą znowu coraz dłuższe dni i plany na wiosenne wyjazdy i oczekiwanie na ciepłe dni i wyjazdy i wizyty u nas.Mam dobry humor, bo udało mi się w tym tygodniu poćwiczyć już dwa razy i nie przeżreć potem. I jeszcze wczoraj wieczorem pomogłam Deedee opanować korespondencję seryjną w Microsoft Office, chociaż nigdy tego na oczy nie widziałam. Ale znalazłam błąd i jestem z siebie bardzo dumna.M jedzie dzisiaj do Wwy na imprezę firmową w stylu lat 20. Trochę mu zazdroszczę. Niestety, tym razem bez osób towarzyszących. Wczoraj przejrzeliśmy jego strój, przyszyłam guzik, wyprasowałam koszulę, zapakował pistolet, kapelusz i jedzie.Ja za to mam w planach na dziś produkcję likieru piernikowego i Baileys w thermomixie i oczywiście trzeba będzie spróbować, czy aby dobry.I dopiero jak robi się późno, zaczynam mieć pomysły na prezenty. Zwłaszcza dla siebie :-) Dzięki Barbarelli znalazłam zarąbisty sklep z ładnymi prezentami "Garneczki". I również od niej mam pomysł, co teraz czytać - Atwood. Na razie kończę Rockmanna, świetnie się czyta, tylko rano ciężko wstać, bo zarywam wieczory.Zrobiłam sobie też wczoraj pyszny ryż słodko kwaśny, oczywiście w termomisiu, jak ja lubię tę maszynę!Nasza Kera, najstarsza z kociego grona, robi się na starość podobna do mojej teściowej - wpada do domu i bardzo głośno (bo jest głucha) rozmawia z nami, a że pusta micha, a że deszcz znowu leje i w ogóle ma dużo do powiedzenia, a jak już wszystko opowie, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby opowiedzieć nam jeszcze raz. I ona nie miauczy, tylko chrypi i skrzeczy i złorzeczy.Jeszcze miałam napisać o mojej hodowli kapusty ozdobnej. Późną wiosną posiałam sobie nasionka, a było ich w jednej torebce z milion, a każde nie miało nawet milimetra średnicy. Ale postanowiłam zostać ogrodnikiem i posiać toto. Kupiłam nawet takie specjalne paletki z doniczusiami do tego celu i pół dnia wtykałam paluszkiem do ziemi po nasionku. Nadspodziewanie szybko wykiełkowały i miały po jakieś 10 cm. Niektóre uschły, ale i tak było ich w ... . Dużo znaczy się.I zaczęły się kłaść. Myślę sobie "widocznie tak musi być". Ale bratowa przyjechała i uświadomiła mnie, że powinnam je teraz jakby posadzić jeszcze raz, wkopując łodyżki do połowy w ziemię. Dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy mi się chce, czy olać i poczekać, co będzie. Ale cały czas miałam przed oczami wizję zagonów pięknych główek w moim ogródku jesienią:Więc poświęciłam pół którejś soboty i klnąc srodze wyjmowałam toto z ziemi i wkopywałam głębiej. Przy okazji rozsadziłam, bo było im jakoś jakby ciasno, wyszło mi już kilka długich pojemników, a może nawet więcej.Przypominam, że moi rodzice nie mieli nigdy działki, a ja ziemię i rabaty zobaczyłam z bliska dopiero, jak zbudowałam dom.Potem poczekałam chwilę na efekt i zaczęły rosnąć, naprawdę całkiem nieźle to się zapowiadało. Cieszyłam się i chodziłam na taras popatrzeć, jak pięknie się umacniają.Następnie przyszedł bodajże sierpień i zaczęłam podziwiać, jak gąsienice bielinka kapustnika wpierdzielają z apetytem listki mojej kapusty.Zanim jednak się zorientowałam, to z niektórych sadzonek zostały tylko gołe łodygi.Okeeej, polewałam, psikałam czym popadnie, odganiałam motylki ręcznie, w końcu się poddałam. A niech żrą.W końcu zaczęła się jesień i zaczęłam zaglądać, czy aby coś zostało. Zostało, owszem. Jedna.Nie wiadomo dlaczego, ale tej jednej nie zeżarły.Poświęciłam się jeszcze raz i przesadziłam tę jedną, ale już nie na rabatkę tylko do donicy, bo zaczynało się dość zimno robić i obawiałam się, że mróz może ją ścisnąć.Trwało to długo, wiele mnie nauczyło i oduczyło, ale w końcu mam! Mam tę swoją, z nasionka wyhodowaną kapustę ozdobną, która obecnie stoi w donicy w salonie, przy drzwiach od tarasu, pije mnóstwo wody i wygląda tak:Jest mojego wzrostu i ostatnio nawet zakwitła, przez co stała się prawdziwą ozdobą:Kurtyna -
Sąsiedzi mają światełka, a my nie 11 grudnia 2017, 10:47
Nadal nie ma światełek, bo w sobotę m wracał z imprezy a potem odsypiał. A w niedzielę trzeba było dokończyć sprawę pewnej pełnej piwnicy, a potem pojechaliśmy kupić Dexterowi coś pod choinkę. "Coś" było całkiem konkretnie sprecyzowane - szary płaszczyk. Nawet całkiem sprawnie nam poszło, bo zanim m wjechał na parking i dotarł do nas, to już mieliśmy wybrane. Nie szare, co prawda, ale granatowe, ale wełna z kaszmirem, mam nadzieję, że gad jeden doceni. Mało tego, jeszcze na imieniny dostał rękawiczki ze skórki chyba jakiegoś zagrożonego gatunku, takie cieniutkie i mięciutkie. I jeszcze zaraz obok, na wystawie Wittchena, mrugnęły do nas bardzo fajne buty do tego płaszcza, a więc mamy załatwionego nawet Zajączka :-)Trzeba przyznać, że wyglądał jak milion dolarów, jak wychodziliśmy ze sklepu. Bo oczywiście wszystko miał na sobie.Deedee pojechała na weekend do A. pomóc w opiece nad małą A, żeby duża A mogła pomyć okna, byli na zakupach i tym podobne zajęcia. Wróciła i stwierdziła, że odpoczęła. ???Notkę piszę już trzeci dzień, bowiem nadeszły kalendarze firmowe i trzeba było je rozesłać do klientów. Na poczcie skończyły się znaczki.Jeszcze raz Deedee - znalazła sobie nowy kierunek studiów i jest podjarana wielce, bo jest to wszystko do kupy, co ją interesuje. Jak zapamiętam nazwę i nauczę się ją wymawiać, to Wam powiem.A ciemne popołudnia są fajne, bo wtedy ma się baaardzo długi wieczór na szydełkowanie. -
Jaki tytuł???? 14 grudnia 2017, 08:33
Dexter dzwonił. Że w końcu dotarł do fryzjera. A potem ubrał swój nowy outfit i przeszedł się Świętojańską. Mówi, że z ożenkiem nie byłoby żadnego problemu, jedna tak się oglądała, że ponoć na słup wpadła.:DŻeby sobie poprawić humor do końca, wskoczył też na chwilę do pracy, niby mimochodem. Tam też trup słał się gęsto; tym bardziej, że ma w pracy kolegę geja, który się w nim podkochuje...Nadużywam wielokropków, trzeba z tym walczyć.Ja z kolei wpadłam wczoraj do biblioteki sprawdzić, co tam ubyło z naszych produktów świątecznych. Najbardziej byłam ciekawa, czy poszedł mój krasnal, który był chyba najdroższy w kramiku. Poszedł! -
Światełka już są 18 grudnia 2017, 13:50
Zrobiło się pięknie, świątecznie i kolorowo. Nawet bez śniegu. Śniegowi dziękujemy, nie mamy ochoty wstawać jeszcze wcześniej, żeby zdążyć na pociąg.Zrobiłam sobie dzisiaj plan kulinarny na święta, w tabelce. Lista potraw w pierwszej kolumnie, w drugiej składniki, w trzeciej składniki, które trzeba kupić. Będę robić i odhaczać, jak ja to lubię. A jest co odhaczać, bo właśnie przeliczyłam i wychodzi 22 osoby plus 2 maluchy.Cały weekend pakowałam prezenty (z przerwami oczywiście), jak zwykle niektóre rzeczy tak skutecznie schowałam, że nie mogę znaleźć. Trudno, teściowa dostanie trzecią bluzkę na urodziny w sierpniu. Na szczęście za to przypomniałam sobie, że miałam jeszcze główny prezent dla Deedee i nawet go znalazłam...Prezent dla siebie też już spakowałam, a co.Myślałam też, że skończyłam produkcję drobiazgów świątecznych na szydełku, ale nie-e. Wieczorem zaplanowałyśmy z Deedee choinkę w kolorach niebieskim, białym i srebrnym. O ile niebieskie bombki można dostać, srebrne łańcuchy też, o tyle białe bombki jak są, to strasznie tandetne. A więc westchnęłam i zasiadłam do białych szydełkowych śnieżynek... Wczoraj udało mi się zrobić osiem, przy czterech kolejnych odcinkach TWD, które wreszcie znalazłam w odmętach netu, bo jak leciało na Foxie to oczywiście zapomniałam sobie nagrać.Mówiłam już, że warto zobaczyć "Pod numerem 9"? Jasne, że niektóre odcinki są słabsze, ale niektóre takie, że do dziś mi chodzą po głowie. O, już wiem, trochę to przypomina "Czarne lustro" - przy każdym odcinku jest się ciekawym, o czym będzie i jak się skończy?Zaczęłam też czytać Zadie Smith "O pięknie" - w końcu swoje odstała na półce. Mam taką półkę, gdzie stawiam książki do przeczytania, a że mało czytam, to półka trochę jakby pęka w szwach. Ostatnio narzekałam, że wszędzie same kryminały, więc tym razem nie pominęłam paluszkiem Zadie, tylko się przeżegnałam i zaczęłam czytać. Na początku nie było łatwo się przestawić na literaturę trochę więcej mającą do zaoferowania, trzeba było czytać spokojnie i składnie, czasem się cofnąć do początku akapitu, bo wzrok przyzwyczajony do przelatywania tekstu na fb i w książkach lżejszego kalibru. Aby tylko załapać, o czym ta historia i kto zabił.A tu nie-e, o nienie.Trzeba wsłuchiwać się w rytm, trzeba sobie wyobrazić, jak wyglądają bohaterowie, bo nieczęsto się ma taką mieszankę. Trzeba również pozbyć się poczucia, że jedna z tych rodzin to nasza właśnie rodzina...Późnym wieczorem poszłam na ostatnią fajkę na taras, a jak wracałam, to przypomniałam sobie, że wcześniej wypuszczałam Felę na dwór. Zazwyczaj w takich przypadkach przy następnym wyjściu człowieka na taras Fela ma zwyczaj rzucać się człowiekowi pod nogi, żeby dostać się z powrotem. Albo kiedy nie zdąży dolecieć, to drze się pod drzwiami na taras, że "jestem tutaj i chcę wejść!". A tu nic.Zapaliłam światło w kuchni, żeby było widać z trzech stron domu, że ktoś jeszcze się kręci i zaistniała ostatnia szansa na spanie w ciepełku i poszłam do łazienki. Wracam, zaglądam - nie ma tej żmii. A tu minus trzy już się zrobiło. No nic - mówię sobie - widocznie ma fantazję powłóczyć się na mrozie.Zgasiłam światło, odłożyłam szklanki do zlewu, pogłaskałam Felę śpiącą na kanapie snem sprawiedliwych, zgasiłam lampki na tarasie i poszłam spać.:-DDDDDM dużo czyta, zawsze coś o wojnie, samolotach lub okrętach albo Pratchetta. Wczoraj przechodząc przez kuchnię zobaczył, że kroję cebulę i zacytował sir Terry'ego: "Ile byś nie gotował potraw i ile byś nie potrzebował do tego cebuli, zawsze zostanie ci połówka cebuli".Podniosłam głowę znad deski, popatrzyłam w zadumie na pola za oknem i poszłam do lodówki po połówkę cebuli, która została po wczorajszej pizzy... -
Życzę wszystkim 22 grudnia 2017, 15:07
tego samego, co sobie - spokoju i zdrowia. I żeby włóczki nigdy nie zabrakło. A jak będziecie mieli nadmiar, to możecie się podzielić ze mną :-) -
A nie mówiłam 27 grudnia 2017, 12:51
Już po krzyku. I skończyły się moje ulubione piosenki...I już dni coraz dłuższe. Szampan, fajerwerki i czekanie na wiosnę :-)Przygotowania do świąt wydają się daleko zapomnianym snem. Jeszcze tylko odrobinę pamiętam, że w sobotę po południu czułam się jak w Sztokholmie - nogi właziły w d...W niedzielę rano jeszcze dziubałam kilogram łososia na tatara, a potem to już tylko kosmetyka. M przywiózł Desxtera, ze świnkami, rozdałam dzieciom tabletki na alergię (Dexter kichał na koty, Deedee na świnki) i można było siadać do stołu.Dostałam następną sowę, upragnioną latarnię na taras, fajne kosmetyki, obraz, który sama sobie kupiłam, od Deedee dwa bardzo fajne lakiery do paznokci - wykorzystam na Sylwestra.Dexter kupił nam wszystkim fajny, oldskulowy toster, a m dostał od Deedee ładny breloczek do kluczy, a od Dextera - tadam! - klucze od domu, których szukaliśmy od paru lat :-)Tak jak przypuszczałam, jeździły w Vectrze przez cały ten czas...Najgrzeczniejsza była chyba moja teściowa - tyle miała paczek. I znowu Dexter zaskoczył pomysłowością - kupił jej chyba z dziesięć paczek różnych ciasteczek, które babcia uwielbia podgryzać u siebie w pokoju.Deedee od razu wskoczyła w swoje wymarzone wrotki. Ja też wczoraj spróbowałam, jak się w nich jeździ. Powiem tak: o wiele łatwiejsze to jest, jak się człowiek przygląda z boku...Pierwszy dzień świąt był dokładnie taki, jak zaplanowałam - głośny, duszny, ciasny, obżarty, wesoły. Zdjęć narobiliśmy masę, dzieci kwiczały, psy szczekały, szkła się tłukły, nawet stół stanął na wysokości zadania i kiedy zaczęliśmy podawać barszczyk, przechylił się dramatycznie na jedną stronę, grożąc cioci Basi oblaniem zupą. Zamarłam z przerażenia, kuzynki złapały za blat, mężczyźni wczołgali się pod stół i przykręcili blat jak trzeba. Z tego wszystkiego zapomniałam zrobić zdjęcie.Wieczorem, przy ostatnich gościach, nie wiedziałam już jak się nazywam, głowa myślałam, że mi pęknie.Ale było warto :-)