rozpoczynam dziś pięćdziesiąty rok życia. Dżizas.
Urodzinki udały się znakomicie, choć początek nie był zachęcający. Pierwszy śnieżek zamarzł na drodze i codzienną drogę do pracy pokonałam w godzinę. Razem z resztą nieszczęśników toczyliśmy się po lodzie, a ci, co czekali z wymianą opon na ostatni moment, stali sobie smętnie w poprzek drogi, pod górkę albo zsuwali się z górki na pazurki (no właśnie, nie zapomnij pomalować jutro rano pazurków na imprezę).
W pracy skorzystałam z urodzinowego rabatu i zamówiłam sobie ładny sweterek oraz torebkę w kształcie gitary. Ale o tym później.
Za to po pracy na drogach było już ślicznie, choć tłoczno, dojechałam do domu zbierając po drodze teściową i Deedee, miałam 10 minut, żeby się pozbierać na świętą środę do kawiarni. W ramach obiadu zjadłam kawiarnianego gofra z dżemem, a od koleżanek dostałam parę drobiazgów, pieniędzy nie chciały, więc się przyznałam, że mam urodziny i mogę przyjąć to jako prezenty :) Jedna miała kosmetyki, których nigdy nie użyła (!), druga kupiła mi w ciucholandzie piękne gadżety na andrzejkową imprezę - paski z napami oraz bluzkę z pięęękną, metalową aplikacją w postaci SOWY.
I tu płynnie przechodzimy do jutrzejszego wyjazdu, czyli weekendu andrzejkowego. Uzbierało się już 31 osób, więc trochę jakby zdominujemy stadninę (tak, stacjonować będziemy w stadninie). Nasza prowodyrka imprezowa zarzuciła temat imprezy - na rockowo. Jak zwykle, nie chciało mi się, a trzy dni przed zaczęłam kombinować. No i właśnie stąd ta torebka - gitarra (już widzę siebie, jak szukam jej i krzyczę "Donde esta mi guitarra?!"), buty z kolcami pożyczę od Deedee, dżinsy mam, bluzka z metalową sową, paski z łańcuchami i napami, ciemne okulary, różowy czub na głowie (Deedee ma do swoich cosplayów taki lakier w sprayu, że viagra przy nim to pikuś). No i dużo brokatu. A, i jeszcze kupiłam sobie sztuczne rzęsy... Będzie okazja przetestować.
M się nie przebiera, więc będzie robił za mojego ochroniarza.
Ach, jakże żałuję, że wcześniej się nie zebrałam, mogłam przebrać się za moją ukochaną Madonnę! Wzrost mam taki sam, a więc początek zrobiony. Tylko trochę by mi było głupio paradować po stadninie w staniku z kolcami...
W sobotę pewnie tradycyjny spacerek i wieczorem zamierzamy zająć grillownię i cos tam na ruszt wrzucić. Są jeszcze jakieś wzmianki o przejażdżce bryczką, ale ja tam nie jestem za bardzo zwolenniczką wytrząsania wnętrzności w smrodzie końskiej kupy. Może źle trafiłam, nie będę się sprzeczać.
M stanął na wysokości zadania i dostałam cudnie pachnące "Joy" Diora. Nareszcie. A reszta rodzinki zdała się na Deedee, więc mam nowe rozświetlacze. Super.