NFZ się o mnie zatroszczył i już w styczniu zaprosił na mammografię, chociaż okrągłą rocznicę urodzin mam w listopadzie. Wybrałam miejsce badań jak najbliżej galerii handlowej i późno po południu, więc miałam czas na zakupy, sesese.
Niestety, Deedee nie mogła mi towarzyszyć, bo ma dzisiaj jakiś duży sprawdzian. Na pocieszenie kupiłam jej fajną i ciepłą koszulę w kratę, już dzisiaj w niej pojechała do szkoły.
Warto było, za cztery ciuchy i dwie pary rękawiczek zapłaciłam 135 zł. Wiem, to będą raczej szmaty i na krótko, ale po co mi bluzki na lata???
No i oczywiście jak wjechałam na poziom 0, to pierwsze pod nogi rzuciło mi się stoisko Semilaca, mam więc już ten podkład, co o nim pieją z zachwytu na vlogach. Zaiste, niezły, chociaż minęły dopiero 3 godziny od nałożenia.
Wcześniej wypatrzyłam, że na stronie Douglasa jest przeceniony duraline, na którego poluję już jakiś czas. Poszłam do sklepu producenta - cena regularna, ale za to pani pokazała mi, jakie cuda można z nim robić. Obok, w douglasie - nie ma, tylko online. Jak wróciłam do domu, to online też już nie było... Ale jeszcze go dorwę. No jakoś szkoda mi wywalać 35 zł na pojemniczek 9 ml. Ale za to w Grey Wolf nie szkoda mi było wydać na dwa ciuszki więcej, niż w HM. Co ja poradzę, w Grey Wolf wszystko do mnie woła, jeszcze nie udało mi się wyjść stamtąd z pustymi rękami. Na szczęście opanowałam się i nie kupiłam kolejnej sukienki (bo lubię mieć, ale w nich nie chodzę).
Teraz z kolei brakuje mi do szczęścia spodni do tych wszystkich bluzek, wzdech.
O, zobaczę zaraz jaki mam model na tyłku i może dostanę online.
W sobotę pan pomalował nasz gabinet / gościnny pokój, zwany zielonym pokojem. Już nie jest zielony, jest prawie biały, ale parapety z marmuru nadal są zielone, więc nie będziemy się odzwyczajać od nazwy. Deedee wybrała "mroźny poranek", bo ja chciałam biały, teraz obie jesteśmy zadowolone :)
Musiałam przed malowaniem sprzątnąć swoje robótki, więc trochę ładu nastało. Teraz wyluzowałam z szydełkowaniem, bo miałam wrażenie, że za chwilę mi obrzydnie do końca. Wzięłam się więc za koraliki, bo coś dłubać trzeba, żeby nie żryć. I tak sobie pomału zapełniam gablotkę gwiazdeczkami:
Jak już jesteśmy przy koralikach, to nasza robótkowa koleżanka była w Meksyku i przywiozła sobie piękny naszyjnik:
W rzeczywistości jest o wiele ładniejszy.
A mnie dostały się kolczyki:
uwielbiam te meksykańskie czachy.
Od razu założyłam, a że chciałam iść w nich do pracy, to poszłam w nich spać. Nad ranem miałam skuteczną pobudkę, bo wyrwałam sobie jeden z ucha. Na szczęście ucho ocalało.
Jutro zaś pan pomaluje nasz malutki wiatrołap, na niebiesko, więc przygotowałam sobie drugą gablotkę na ścianę do ozdoby:
Już się nie mogę doczekać, żeby zobaczyć efekt.
Ale szydełko nie leży odłogiem, pomalutku powstają świnki walentynkowe:
Już mam trzy, ale ta chyba najładniejsza.
Jeszcze będą miały filcowe czerwone serduszka naszyte na klacie.
Co do mammografii, to pierwszy raz naprawdę bolało, a każdy cycek po dwa razy robiła, więc miałam w oczach gwiazdy, bynajmniej nie koralikowe.
Co do noworocznego postanowienia (chyba pierwsze w moim życiu), to czytam, owszem. Pomogło mi to, że Deedee zgłosiła się do konkursu pod patronatem zmarłego prezydenta. To będzie test znajomości pięciu książek związanych z Gdańskiem. Jedną pożyczyła dla mnie koleżanka w swojej bibliotece, dwie wzięłam z naszej, dwie kupiłam, bo niedrogie, a warto mieć w domu, skoro wszyscy pochodzimy z Trójmiasta - "Gotenhafen" Izabeli Żukowskiej i "Latawiec z betonu" Milewskiej.
"Sąd Ostateczny już czytam - łatwe i lekkie, przy okazji wklejam karteczki, aby zaznaczyć fragmenty o Gdańsku. Dwóch się boję, bo to ambitniejsza lektura, a ja mocno zaniżyłam lot w ostatnich latach - "Wróżby kumaka" i Mercedes Benz".
Idę, popracuję trochę.